I don't need a ring around my finger to make me feel complete...
Zaczynam nowe życie. Absolutnie, całkowicie nowe. Tak brand new, że brand new day to przy nim przeżyty przeżytek. Bez ciebie, śmieszny, mały fiutku, dla którego trzy lata cięłam sobie żyły umierając powolną, bolesną śmiercią nieodwzajemnionej miłości. Teraz już zranić mnie nie możesz, bo od dzisiaj więcej dla ciebie czy przez ciebie płakać nie będę. Od dzisiaj płakać będę wyłącznie ze szczęścia. A wiesz, dlaczego? Bo mnie kochać warto, bo zasłużyłam na coś więcej niż charytatywne rżnięcie trzy razy w tygodniu. A ty, zakompleksiony dzieciaku, módl się nadal to zbudowanego w twoim bezdusznym sercu ołtarzyka ku pamięci jakiejś żałosnej kurwy.
Kiedyś pisałam tego bloga dla ciebie, do ciebie, ale ty nawet nie pofatygowałeś się, żeby czytać, chociaż tyle razy prosiłam. Więc jeśli kiedyś to jednak w swej łaskawości olbrzymiej postanowisz przeczytać, w co szczerze wątpię, bo pewnie zgubiłeś już adres sto razy, to wiedz jedno, mój misiu najpiękniejszy: w tym poście wspomniałam cię po raz ostatni. Umarłeś. Game over.
Kiedyś pisałam tego bloga dla ciebie, do ciebie, ale ty nawet nie pofatygowałeś się, żeby czytać, chociaż tyle razy prosiłam. Więc jeśli kiedyś to jednak w swej łaskawości olbrzymiej postanowisz przeczytać, w co szczerze wątpię, bo pewnie zgubiłeś już adres sto razy, to wiedz jedno, mój misiu najpiękniejszy: w tym poście wspomniałam cię po raz ostatni. Umarłeś. Game over.
1 Comments:
O rany rany...
Post a Comment
<< Home