Wczoraj był ten właśnie dzień, który nigdy miał nie nastąpić.
Pierwszy raz przez ciebie płakałam. A już nigdy przez nikogo miałam nie płakać.
Ale to jeszcze nic. Płakanie można zrzucić na karb wielu rzeczy- zmęczenia, nadchodzącego okresu, fatalnej pogody.
Najgorsze, że jak już w końcu mogłam spokojnie i uśmiechnięta patrzeć na ciebie, to... To powiedziałeś te wszystkie rzeczy, których miałeś nigdy nie mówić. Powiedziałeś, że zrobiłeś te wszystkie rzeczy, których, miałam nadzieję, nigdy nie zrobisz. I to już, stało się, po fakcie.
I teraz tylko niesmak, taki żal jakiś, rozczarowanie. Zawiedziona nadzieja. Patrzyłeś na mnie i mówiłeś, jak bardzo nie chcesz stracić w moich oczach. Straciłeś. Może się jeszcze jakoś wyliżę, poskładam, zapomnę, pogodzę się. Ale wczoraj wieczorem w 97, nad wódką z sokiem grejpfrutowym i paczką Marlboro Lightów coś między nami umarło.
Znajdziesz w sobie siłę, żeby to ożywić?