Saturday, April 28, 2007

Żona właśnie zawołała, że obiad jest na stole (wolałbym, żeby był na talerzach, ale cóż), więc w tym tygodniu felieton może być krótszy niż zwykle.
Bo widzicie, w naszym domu, jak się nie siądzie do stołu w ciągu pięciu minut, to nie zostaje nic poza chrząstkami i tym szarawym kawałkiem ścięgna, które kiedyś trzymało staw. Ale przynajmniej- i jest to jedna z pozytywnych stron mieszkania w tej chwili w Ameryce lub też gdziekolwiek poza Wielką Brytanią- możemy jeść wołowinę i nie martwić się, czy po wstaniu od stołu nie zaczniemy chodzić bokiem i obijać się o ściany.
Odwiedzałem niedawno Anglię i zauważyłem, że wielu z was znów je wołowinę, z czego wywnioskowałem, że nie oglądaliście ostatniego, doskonałego, dwuczęściowego programu 'Horizon' poświęconego BSE ani nie czytaliście równie wspaniałego artykułu Johna Lanchestera w 'New Yorkerze'. Gdybyście to zrobili, to wierzcie mi, nikt z was już nigdy w życiu nie sięgnąłby po wołowinę (a jeszcze bardziej żałowalibyście, że jedliście ją pomiędzy 1986 a 1988 rokiem. Ja jadłem i, o rany, jeszcze się doczekam!)
Jednakże nie jest moim zamiarem wzbudzanie w was lęku o przyszłość (choć, kiedy to piszę, stwierdzam, że lepiej uporządkujcie swoje ziemskie sprawy, dopóki możecie jeszcze utrzymać pióro.) Chcę raczej zaproponować alternatywne wykorzystanie tych wszystkich biednych krów, które są wysyłane na rzeź.
Uważam, że powinno się przywieźć te krowy tutaj i puścić je wolno w lasach Great North, które rozciągają się poprzez północną Nową Anglię od Vermontu do Maine, i wypuścić na nie amerykańskich myśliwych. Myślę sobie, że to mogłoby odciągnąć tychże myśliwych od strzelania do łosi.
Bóg jeden wie, dlaczego ktoś chce strzelać do zwierzęcia tak niegroźnego i bezbronnego jak łoś, ale tysiące ludzi to robią. Jest ich tak wielu, że władze stanowe muszą urządzać losowania, komu przyznać prawo do odstrzału. W Maine w zeszłym roku złożono 82 000 podań, na 1500 przyznawanych zezwoleń. Ponad 12 000 spoza stanu wniosło bezzwrotną opłatę w wysokości 20 dolarów, byle tylko pozwolono im wziąć udział w losowaniu.
Myśliwi powiedzą wam, że łoś to dzika i podstępna bestia. Tak naprawdę, łoś to krowa narysowana przez trzylatka. I tyle. Bez wątpienia łoś jest najbardziej nieprzystosowaną do życia w lasach, wzruszająco bezbronną istotą. Jest wielki- tak wielki jak koń- ale cudownie niezdarny. Łoś biegnie tak, jakby jego nogi nigdy nie zostały sobie nawzajem przedstawione. Nawet rogi ma beznadziejne. Innym zwierzętom rosną rogi o ostrych końcach, wyglądają wspaniale z profilu i budzą respekt u przeciwników. Rogi łosia przypominają kuchenne rękawice.
Jednak przede wszystkim łosia wyróżnia jego niemal bezgraniczny brak inteligencji. Kiedy jedziesz autostradą i na drogę przed tobą z lasu wyjdzie łoś, to najpier uważnie ci się przygląda, a potem zaczyna biec w dół drogi przed samochodem, a nogi rozchodzą mu się w ośmiu kierunkach naraz. Nie szkodzi, że po każdej stronie drogi jest co najmniej 10 000 mil kwadratowych gęstego, bezpiecznego lasu. Nie mając pojęcia, gdzie jest i co się w ogóle dzieje, łoś zawzięcie zasuwa autostradą prawie pod New Brunswick, aż w końcu jego dziwaczny galop wmanewruje go z powrotem do lasu, gdzie łoś natychmiast staje i przybiera ów zdziwiony wyraz, jakby mówił: 'O, las. No i jak ja się tu cholera znalazłem?'
Łosie są tak monumentalnie głupawe, że bardzo często słysząc nadjeżdżający samochód lub ciężarówkę, same wybiegają z lasu prosto na drogę, w dziwacznej nadziei, że tu będą bezpieczne. Co roku w Nowej Anglii około tysiąca łosi ginie pod kołami samochodów osobowych i ciężarówek (a że łoś waży 2000 funtów i jest zbudowany idealnie tak, że maska samochodu podcina mu te pałąkowate nogi, i tułów łosia wpada przez szybę, wypadki bywają równie fatalne dla kierowców). Gdybyście widzieli, jak spokojne i puste są drogi biegnące przez północne lasy i jak mało jest prawdopodobne, że nagle jakieś zwierzę pojawi się na drodze akurat w chwili, gdy przejeżdża samochód, dopiero wtedy moglibyście docenić, jak szokująca jest ta statystyka.
A jeszcze bardziej zadziwia fakt, że wziąwszy pod uwagę ów bark sprytu i osobliwie przytępiony instynkt samozachowawczy łosi, są to jedne z najdłużej żyjących zwierząt Ameryki Północnej. Kiedy po ziemi chodziły mastodonty, łosie były razem z nimi. Włochate mamuty, szablozębne tygrysy, górskie lwy, wilki, karibu, dzikie konie, a nawet wielbłądy, które onegdaj żyły na terenach Stanów Zjednoczonych, stopniowo wyginęły, a łoś spokojnie wlókł się po Ziemi i nie przeszkadzał mu wiek lodowcowy, upadki meteorytów, wybuchy wulkanów i przesuwanie się kontynentów.
Ale nie zawsze tak było. Na przełomie wieków wyliczono, że w całym New Hampshire zostało nie więcej niż tuzin łosi, a w Vermoncie prawdopodobnie nie było ani jednego. Dziś New Hampshire ma około 5000 łosi, Vermont o 1000 więcej, a Maine co najmniej 30 000.
To ze względu na ów przyrost stopniowo przywracano polowania na łosie, by ich liczba nie wymknęła się spod kontroli. Są z tym jednak dwa problemy. Po pierwsze, obliczenia populacji łosi są jedynie szacunkowe, jako że łosie nie ustawiają się w kolejce do odliczania. Przynajmniej jeden poważny przyrodnik uważa, że liczbę łosi zawyżono o co najmniej 20%, co oznacza, że są one nie tyle selektywnie odstrzeliwane, ile bezmyślnie wybijane.
Do mnie nawet bardziej trafia argument, że w polowaniu i zabijaniu zwierzęcia tak bezpretensjonalnie tępego jest coś niewłaściwego. Zastrzelenie łosia to nie jest wyczyn. Wiele razy spotykałem łosia i powiem wam, że można do takiego niemal podejść i zabić go zwiniętą gazetą. Fakt, że prawie 90 procentom myśliwych udaje się upolować łosia w sezonie, który trwa tylko tydzień, to najlepszy dowód, z jaką łatwością można je dopaść.
I dlatego właśnie proponuję, byście wysłali do nas całe swoje mentalnie nadpsute bydło. Dostarczy ono naszym myśliwym męskiego wyzwania, za którym ewidentnie tęsknią, a poza tym pomoże ocalić starego łosia.
Przysyłajcie tu zatem wściekłe krowy. Na adres Boba Smitha. To jeden z naszych senatorów w New Hampshire, i jeśli opierać się na historii jego głosowań, zaburzenia umysłu nie są mu obce.
A teraz, jeśli pozwolicie, muszę iść i sprawdzić, czy na tym szarawym ochłapie zostało jeszcze trochę mięsa.





Bill Bryson "Zapiski z wielkiego kraju"




Life's good. Mentally home again. Finally.

Tuesday, April 24, 2007

Welcome Back. Znów dalekie strony, znów pada deszcz. Jak w domu. I nawet płakać się już nie chce. Powoli znajduję spokój wśród tysięcy dźwięczących znaków zapytania. Wyrzuciłam płyty Alicii. Wracam do słuchania Milesa. Taka muzyka bez słów jest dużo bardziej kojąca. Czytam 'Złego' Tyrmanda i 'Zapiski z wielkiego kraju' Brysona. Uczę się do egzaminów. Staram się mniej palić. Nie będę już piła, a przynajmniej nie tyle i nie dwa tygodnie ciągiem. Oklejam się folią z plasterków serka Hochland. Na Xanaxie ściany są miękie.

Saturday, April 14, 2007

Dobra. Kurwa. Koniec. Czas się pozbierać. Rachunek sumienia z ostatnich dwóch tygodni nie ma najmniejszego sensu, bo tylko bym się zdołowała i może nawet antydepresanty by nie pomogły. Przy trójpierścieniowych podobno nie można pić alkoholu. Może dlatego tak mi się wszystko pojebało.
No, w każdym razie, koniec. Jest 02:10 w nocy, wróciłam z imprezy. Konkret bibka, a ja na kilku drinach i herbacie. Owszem tak, herbacie. Nie zajebałam się w trupa. Kiedy stwierdziłam, że troszkę już wypiłam, po prostu przerzuciłam się na herbatę. Ot, tak. I dałam radę. Chyba pierwszy raz umiałam sobie powiedzieć, że już wystarczy. I jutro nie będę miała kaca. Kurwa, jestem z siebie dumna. Jutro będzie dobry dzień.
Wyprostowało mi się. Sporo rzeczy pojebałam, przejebałam kilka ważnych spraw. Skrzywdziłam kogoś, kto na to nie zasłużył. Źle zrobiłam, a on nie pozwolił mi przeprosić. Szkoda, ale rozumiem. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zbieram dupę w troki. Takie malownicze określenie.
No zobaczymy, może się uda. Sama za siebie trzymam kciuki.
No zobaczymy, Anna. Fajna dupa z ciebie, trochę namieszałaś, zachowałaś się jak świnia, ale life goes on. Będzie ok. Nie dziś, to jutro, ale będzie. Tylko wytrwaj tym razem. Dłużej niż dwa dni. Wytrwaj.
W końcu zrozumiałam, co to znaczy uwierzyć w siebie. Jeszcze tego nie zrobiłam, jeszcze nie umiem, ale już wiem, co miałeś na myśli. Może kiedyś się uda. Nie będzie łatwo. Ale spróbuję. Dla siebie. Warto.
Szymon, przepraszam.
Kasiu, dziękuję.
Sebastian, proszę...

Wednesday, April 11, 2007

down on my knees...

Kolejna noc na wódzie. Kolejna noc, kiedy myślę o Tobie, o tych wszystkich totalnych pierdach, które Ci nagadałam, o tym, jak wiele bym w tej chwili za Ciebie dała. To już na pewno nie ma żadnego znaczenia. W końcu zjebałam sprawę. Ale chciałabym tylko, żebyś wiedział, że o Tobie myślę. Codziennie. Codziennie rano, kiedy się budzę i codziennie wieczorem, kiedy usypiam. Przez króciutką chwilę, zanim wszystko spierdoliłam w imię nie wiadomo czego, byłeś spełnieniem wszystkich moich snów i marzeń. Nie umiałam tego pokazać, teraz wiem. Przez tę króciutką chwilę byłeś całym moim życiem. Tak bardzo, bardzo chciałabym wrócić do tego momentu... do tej chwili, kiedy powiedziałeś do mnie pierwszy i jedyny raz 'Cześć, Pysia...' Nawet nie umiesz sobie wyobrazić, jak bardzo byłam wtedy szczęśliwa...

Znowu usypiam z Twoim imieniem na ustach...

Szymek... Już totalnie jebię, czy czyta to ktokolwiek inny, z wyjątkiem Ciebie. Już mi totalnie wszystko jedno. Tak bardzo, bardzo, bardzo chciałabym, żebyś pozwolił mi spróbować... Już nie będę dzwonić czy pisać smsów. Już nie będę, obiecuję. Teraz tylko czekam, żebyś jeszcze ten jeden jedyny raz pozwolił mi pokazać... Totalnie i kompletnie się w Tobie zakochałam. Nie umiałam tego pokazać. Ale było warto...

Tuesday, April 10, 2007

Emocjonalny burdel zalany wódą. Wielkanocne śniadanie na kilku dobrych drinach i wyskakiwaniu na fajkę co godzinę. Antydepresanty robią swoje, jestem jak na innej orbicie. Zabieram młodsze kuzynki na imprezy, opowiadam dawno niewidzianym ludziom o mojej zawrotnej karierze na studiach i jestem coraz bardziej żałosna. Budzę się na kacu, usypiam w nie swoich łóżkach. Próżnia. Czas spierdalać.

Plan jest taki. Przebukować bilet. Wsiąść w samolot, wysiąść w dalekich stronach. Rozpłakać się na lotnisku. Złapać dystans. Poukładać się. Znowu, kurwa, znowu.

Chciałabym być plasterkiem serka Hochland. W folii. Uśmiechnięty czystej krwi Aryjczyk zjadłby mnie na długiej przerwie i bym mu smakowała. Świat byłby doskonały.

Thursday, April 05, 2007

Miałeś zniknąć. Miałeś. Zapomniałam Cię. Chciałam. I naprawdę skasowałam Twój numer telefonu. Tylko zdążyłam wcześniej nauczyć się go na pamięć. Nie chciałam. Naprawdę. Po prostu pojawiłeś się i tam zostałeś.

Down on my knees
I'm begging you
Down on my knees
I'm begging you
Down on my knees
I'm begging you
Please, please don't leave me

Spotkaliśmy się w wyjątkowo chujowym momencie. Ty. Ja. On w tle. Chyba udało mi się po nim pozamiatać. Ale udało mi się, bo w Ciebie uwierzyłam. Dopiero teraz. Chciałabym spróbować. Zasługujemy na to. Ty. Ja. Ty.

Down on my knees
I'm begging you
Down on my knees
I'm begging you
Down on my knees
I'm begging you
Please, please don't leave me

Napiszesz tego smsa jutro, pojutrze, kiedyś. Wiem, że to czytasz. Poczekam. Albo nie napiszesz. Wtedy naprawdę zniknę. Narazie uwierzyłam. I poczekam. Szymek, proszę, bądź...

Down on my knees
I'm begging you
Down on my knees
I'm begging you
Down on my knees
I'm begging you
Please, please don't leave me

Tuesday, April 03, 2007

cześć, Pysia

Cześć, Pysia. Nie opuszczaj mnie. Maluchu. W ciasnym porcie na Sardynii. Zajebiste masz cycki. W której będzie brakowało jednej czekoladki, którą wymienię na różową różyczkę. Zielony pushupik. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Widziałaś taki stary film 'Intymność'? Aj lowe ju. Różyczko, myślę że budyń waniliowy jest najbliżej. W szaliku zasłaniasz mi super zdjęcie czarnej cbr'ki 600 rr. Czytam smsa po 20 razy. Kompletny świr. Totalny mam dzisiaj nastrój.

... i brak mi tylko dzwoneczka na szyi, który by dźwięczał nad Tobą, gdy śpisz.

Przez króciutką chwilę byłam dzięki Tobie bardzo szczęśliwa.

There is a rose in Spanish Harlem...

nothing can stop me now cuz i don't care anymore