Tuesday, March 31, 2009

New York was an inexhaustible space, a labyrinth of endless steps, and no matter how far he walked, no matter how well he came to know its neighborhoods and streets, it always left him with the feeling of being lost. Lost, not only in the city, but within himself as well. Each time he took a walk, he felt as though he were leaving himself behind, and by giving himself up to the movement of the streets, by reducing himself to a seeing eye, he was able to escape the obligation to think, and this, more than anything else, brought him a measure of peace, a salutary emptiness within. The world was outside of him, around him, before him, and the speed with which it kept changing made it impossible for him to dwell on any one thing for very long. Motion was of the essence, the act of putting one foot in front of the other and allowing himself to follow the drift of his own body. By wandering aimlessly, all places became equal, and it no longer mattered where he was. On his best walks, he was able to feel that he was nowhere. And this, finally, was all he ever asked of things: to be nowhere. New York was the nowhere he had built around himself, and he realized that he had no intention of ever leaving it again.



Paul Auster 'The New York Trilogy. City of Glass'

Tuesday, March 17, 2009

pozowanie do polaroidowych zdjęć jakiegoś młodego chłopaka w HiFi na Pierwszej Alei
zapach starych, skórzanych torebek na pchlim targu przy Broadway'u
karmienie pingwinów w zoo w Central Parku
zielone curry w malezyjskiej knajpce przy Union Square
mai thai w legendarnym Louisie na Dziesiątej
truskawkowa sheesha w jakiejś bliżej niezidentyfikowanej, egipskiej knajpie (ortodoksyjni muzułmanie- tytoń tak, alkohol nie)
gapienie się na obrazy Vermeera, Rembrandta i Halsa we Frick Collection
przepychanie się przez tłum ludzi w Soho, co w nowojorskich warunkach nazywamy 'spacerem'
butelka wina i indonezyjskie cygaretki o drugiej w nocy na Bowery
najlepsze precle na świecie
trzy godziny łowów w Barnes&Noble
sernik z wiśniami na Czterdziestej Drugiej, z widokiem na oszałamiający wieżowiec The New York Times

mój weekend na East Village
moje serce bije w rytm tego miasta

czytam 'Moskwa-Pietuszki' Jerofiejewa
słucham 'Lies' The Black Keys
oglądam 'Lie to me' z Rothem
żyję swoje amerykańskie życie najlepiej, jak potrafię

we're off to never never-land

Tuesday, March 10, 2009

Ja...

Pani Dalloway... wiecznie wydająca przyjęcia, by zapełnić nimi ciszę.

Ty...

Wieczny chłopiec, który zawsze chciałby być tam, gdzie akurat go nie ma.

My...

My nigdy nie umiemy się porozumiewać. Ja z tobą. Ty ze sobą.



Nie zostawiaj mnie samej na zbyt długo. Nie pozwalaj mi za dużo myśleć. Sam na sam ze swoją głową robię się nie do zniesienia.
I nie krzywdź mnie nigdy, nawet przypadkiem. Bo ja znów jak ślimak bez skorupki, z sercem wypływającym przez podrapaną skórę. Nie pozwól, żeby znów obkleił mnie brud.


Między nami lata. Wciąż lata. Wciąż miłość. Wciąż godziny.

Sunday, March 08, 2009

Tak to jest. Przyjaźnicie się. Razem pijecie kawę i malujecie paznokcie. Razem chodzicie na zajęcia i uczycie się do egzaminów. Razem tańczycie boso na barze o 4.27 w jakiejś podrzędnej spelunie i razem leczycie ból głowy dnia następnego.

A potem to wszystko się kończy. Potem ona mówi, że tak naprawdę to chyba cię kocha i może... A ty stoisz, kompletnie osłupiała i przez głowę przelatują ci te wszystkie myśli- kiedy na powitanie pocałowała cię może zbyt namiętnie, kiedy cała tuliła się do ciebie może zbyt gwałtownie tej jednej nocy przespanej we wspólnym łóżku, kiedy niby przypadkiem musnęła twoje piersi i jakoś nie mogła cofnąć palców...

Nie kocham cię i nie będę. Ale nie wiem, jak ci to powiedzieć. Tak bym chciała znowu po prostu gotować z tobą tę przedziwną zupę z groszku i ziemniaków...



Dziś jest Dzień Kobiet. O, ironio. Dziś czekam na życzenia od tylko jednego numeru telefonu. Nie zawiedź mnie, wiesz, jakie to dla mnie ważne.