Saturday, September 30, 2006

Zawładnęła mną szaleńcza potrzeba posiadania kwiata, jakiegokolwiek żywego elementu, za wyjątkiem ususzonego motyla, którego otrzymałam od pewnej bardzo bliskiej mi osoby. Ale ususzony motyl nie do końca kwalifikuje się do gatunku żywych, a ja bym chciała w końcu przestać mówić do sciany. W poniedziałek nabędę kwiata drogą kupna. Zastanawiam się tylko, gdzie go zmieszczę, bo warunki lokalowe w dalekich stronach nie pozwalają na przechowywanie dużej ilosci przedmiotów większych niż paczka prezerwatyw i chusteczki higieniczne. No, może paczka papierosów. Ale trudno, miejsce dla kwiata znaleźć się musi, choćby kosztem całkowitego zatarasowania drzwi wejsciowych, które i tak są już nieco zatarasowane, a to ze względu na inną moją szaleńczą potrzebę, a mianowicie potrzebę posiadania kosza na smieci.
Spędzenie całego dnia nad "America. The narrative story." oczywiscie spaliło na panewce, skoro można przecież było porozmawiać z Misiem jeszcze troszeczkę i jeszcze i jeszcze i jeszcze ciut.
A, no i okazało się, że posiadacze polskich kart kredytowych nie mogą nabywać piosenek na iTunes. A kiedy wchodziłam w posiadanie owej karty wydawało mi się, że życie stało się cos jakby odrobinkę bardziej różowe...
Dwa piętra w dół, papieros, dwa piętra w górę...
Nadal nie pada. Aż chciałoby się posiedzieć na dworze, ot tak i pocieszyć się troszkę niepadaniem...
Melancholia dnia wczorajszego zamieniona na pogodny poranek. Nie pada, co w tych dalekich stronach jest rzadkoscią, więc tym bardziej optymistycznie nastraja. W perspektywie cały dzień nad "America. The narrative story.". Wielkie sniadanie z jajek na bekonie wyzwala moc energii, tym bardziej jedzone o 13:10. I nawet poranna spina z Misiem jakos tak lepiej teraz wygląda. To pójdę już teraz, może ktos cos dzisiaj przeczyta i do mnie napisze, zawsze to lepiej pisać do kogos, kto czyta, a nie do administratora serwisu blogger.com, który pewnie jest tylko jakims wytworem ciągu zer i jedynek. I jeszcze Basement Jaxx przez cały dzień, żeby poczuć kawałek Natalki trochę bliżej niż na drugim krańcu dalekich stron.

Friday, September 29, 2006

Miało być od początku, ale nie będzie. I miało być po kolei, ale nie wyszło. Wyszło tak, że jest od dzisiaj i pewnie zupełnie bez sensu. I czytać nie będzie miał kto, bo wszyscy tęsknią tak długo, dopóki nie wytrzeźwieją po pożegnalnej imprezie. Nie mam żalu. Wiem, bo sama tak robię. W dalekich stronach jest zawsze trochę tak, jak miało być i zawsze trochę tak, jak nie miało. Im dalsze strony, tym częsciej jest tak, jak miało być. Pomaga też bardzo, jeżeli dalekie strony są piękne, a przynajmniej piękniejsze niż te bliskie. A jeżeli nie piękniejsze, to chociaż nie brzydsze. Bo po co komu takie dalekie strony, gdzie na przykład... Sama nie wiem, co. Gdzie jest brzydko i już. Bez sensu.
A teraz czas na przedsennego papierosa i do łóżka. Dwa piętra w dół i na dwór w lejący deszcz. Niestety, są takie dalekie strony, gdzie nie można palić i takie, gdzie czasami pada. Moje dalekie strony należą do takich własnie stron. A więc na dół...